Dorośli jak dzieci
Brak bezpośredniości w naszym życiu towarzyskim daje się we znaki nie tylko poszczególnym, a nierzadko wybitnym jednostkom, ale również i całym grupom. Ileż, Panie Redaktorze, razy zauważałem - jako bezstronny rzeczywistości obserwator - że całe grupy, w których nierzadko znajdowały się wybitne jednostki, że całe grupy, powtarzam, nudziły się i męczyły się, i dręczyły się na różnych towarzyskich zebraniach, nie mogąc dokonać tego, co byśmy nazwali "rozładowaniem atmosfery"! Czemu? Bo serca ich (to znaczy się grup, Panie Redaktorze) zatraciły dziecinną radość istnienia, ten spontaniczny talent zabawy ponad melbą konwenansu.
Jak się rozprężać
Powiedzmy: Uroczysty raut w uroczystym nad wyraz domu. Dwadzieścia przerażonych osób. Pani domu w różowym szlafroczku, pan domu na czarno, w masce obłudy. Za chwilę zostanie wniesione na srebrnej tacy dziesięć kawałków chleba z masłem i herbata z cholekinazy. Nuda wszechświatowa. Miecz Damoklesa nad katafalkiem, a ponieważ wszyscy przedstawiają się sobie niewyraźnie, więc nie wiadomo, czy Brmski to nie Rbmski. Komplikacje. Młodzieniec w okularach, z twarzą jak cytryna i z oczami jak pomarańcze, ryzykuje opinię na temat ostatniej premiery. Na nic. Katastrofa. Jak wybrnąć. Panie Redaktorze? Najprościej w świecie. Z lewej kieszeni wyjmujemy groch, a z prawej szklaną rurkę. Groch kładziemy do ust i przez wspomnianą rurkę wydmuchujemy go w kierunku najbliższej dostojnej osoby. Jeżeli to nie skutkuje, wskakujemy na najbliższe łóżko i, wprawiając sprężyny materaca w stan wibracji, kołyszemy się na materacu jak na falach, tym symbolu istnienia. Można również podkręcać wąsy osobom obarczonym wąsami, spuszczać nieznacznie portrety ze ścian; śmigus, mimo że Wielkanoc do pewnego stopnia minęła, działa również zawrze rozprężające. Przekonacie się, jak powoli całe towarzystwo zacznie się wciągać w beztroską zabawę, jak coraz to nowe i nowe pomysły zaczną strzelać jak korki od elektryczności. Bo gaszenie np. i zapalanie światła kryje w sobie również niezmierny walor rozrywkowy. Ciemno. Widno. Widno. Ciemno. Pstryk! i wadzimy kochane twarze. Pstryk! i znowu nie widzimy ich. Ale wszystko to jest niczym w porównaniu z rozkosznym zaskoczeniem, jakie osiągamy wprowadzając do salonu zręcznie ukrytego konia. Z początku wprawdzie konsternacja, ale potem ileż śmiechu! A śmiech to zdrowie - jak się wyraził pewien stolarz, przybijając od góry do blatu stołu piątą nogę. Karakuliambro
Konstanty Ildefons Gałczyński
1947
.:: top ::.
Copyright galczynski.kulturalna.com
Wydawca: Olsztyńskie Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - Kulturalna Polska współpraca • autorzy • kontakt